Człowiek, który zobaczył więcej
Dziś, w rocznicę jego śmierci, myślimy o świętym Maksymilianie Kolbe. Ale nie tylko jako o postaci z książek, lecz o człowieku, który swoimi wyborami i wiarą zmienił definicję miłości. Jego życie to historia wizjonera, który w sercu nosił płomień misji, a na jej końcu oddał siebie w najbardziej heroicznym geście. To opowieść o tym, jak wiara może tworzyć, budować i w końcu — triumfować nawet w obliczu największego zła.
Powołanie, które nosił w sercu
Młody Rajmund Kolbe, urodzony pod koniec XIX wieku, czuł, że jest stworzony do czegoś więcej. Nie chodziło o wielkie plany, ale o prostą, głęboką miłość do Boga i Matki Bożej, którą nazywał swoją "Niepokalaną". Ta fascynacja była tak silna, że gdy wstąpił do zakonu franciszkanów i przyjął imię Maksymilian, całe jego życie stało się ofiarą i modlitwą. W 1917 roku założył Rycerstwo Niepokalanej – ruch, którego celem było dzielenie się tą miłością z innymi i pokazywanie, jak bliska jest Niepokalana.
Niepokalanów – miasto marzeń
Gdyby Maksymilian Kolbe był tylko mistykiem, jego historia byłaby inna. Ale on był także genialnym organizatorem i wizjonerem z praktycznym zmysłem. W 1927 roku założył Niepokalanów, "miasto Niepokalanej", które szybko stało się tętniącym życiem centrum ewangelizacji. To nie był zwykły klasztor, to było nowoczesne wydawnictwo, które wydawało miesięcznik "Rycerz Niepokalanej". Maksymilian wykorzystywał najnowsze techniki, a nakład pisma sięgał miliona egzemplarzy! Pokazał, że można łączyć modlitwę z działaniem, a duchowość z innowacją. I choć był to klasztor, dbał też o bardzo przyziemne sprawy – nawet o straż pożarną, którą sam założył, żeby zapewnić bezpieczeństwo braciom i sąsiadom.
Niezwykła misja w Japonii
Ta wizja nie mogła pozostać w Polsce. W 1930 roku, z sercem pełnym odwagi, wyruszył na misję do Japonii. Mimo ogromnych trudności z językiem i inną kulturą, nie poddał się. Zaledwie po kilku miesiącach udało mu się wydać japońską wersję "Rycerza Niepokalanej". Założył też nowy Niepokalanów w Nagasaki, w miejscu, które wydawało się oddalone od centrum, ale które ostatecznie ocalił przed zniszczeniem podczas bombardowania. To tylko jeden z wielu dowodów, że jego wizja była prowadzona z góry.
Największa ofiara w piekle
Wszystko przerwała wojna. W 1941 roku Maksymilian Kolbe trafił do Auschwitz, do miejsca, które było zaprzeczeniem wszystkiego, w co wierzył. Ale to właśnie tam, w piekle na ziemi, jego wiara zabłysła najjaśniejszym światłem. Gdy jeden z więźniów uciekł, komendant obozu skazał dziesięciu innych na śmierć głodową. Pośród wybranej dziesiątki był Franciszek Gajowniczek, który załamał się, szlochając o żonie i dzieciach. Wtedy wydarzyło się coś, co porusza do dziś: ojciec Maksymilian Kolbe wystąpił z szeregu i, w geście miłości, który trudno pojąć, poprosił o zamianę. Dobrowolnie zaoferował swoje życie za życie innego człowieka.
Wieczne przesłanie miłości
Maksymilian Kolbe przeżył w bunkrze głodowym dwa tygodnie, wspierając i modląc się z innymi skazańcami, do samego końca będąc kapłanem. Został dobity 14 sierpnia 1941 roku zastrzykiem fenolu, ale jego śmierć nie była końcem, a heroicznym świadectwem, które poruszyło serca milionów ludzi na całym świecie. Pokazał, że nawet w nieludzkich warunkach można zachować godność i miłość, a poświęcenie za drugiego człowieka jest największym dowodem wiary. Kanonizowany przez papieża Jana Pawła II w 1982 roku, jest dla nas wiecznym symbolem nadziei i miłości, która jest silniejsza niż śmierć.
